Wiele osób w reakcji na padającą z moich ust twierdzącą odpowiedź na pytanie czy mam psa w Krakowie, unosi wysoko brwi. Że jak to, że studia i pies? Że przecież mieszkanie współdzielone, że przecież wynajem, że psa trzeba wyprowadzać, karmić, pies szczeka i niszczy. A do tego szczeniak. Olaboga, a czy właściciel mieszkania wie? Przedstawiam Wam zatem instant post o tym, co trzeba żeby… Zanim jednak pójdziecie dalej – mała uwaga. Zdaję sobie sprawę, że w tym poście przedstawiam posiadanie psa bardziej jako gehennę, niż jako coś super. Nie ukrywam, że trochę o to mi chodzi. Oczywiście nie jest ani wyłącznie czarno, ani biało. Pies to nie tylko obowiązek, któremu trzeba podołać, ale i superprzyjaciel, którego naprawdę warto mieć. Nie zamieniłabym życia ze Spoko na życie bez niej, żeby nie było! … tudzież brak niezgody. Nie bardzo jest tutaj co dopisywać. Zdaję sobie sprawę z tego, że niektórzy nie życzą sobie pod swoim dachem jakiegokolwiek zwierzaka. Takie ich prawo, szanuję to. W naszej sytuacji natomiast nie było niezgody na czworonoga. Wiem, że nie jest to do końca fair, ale… Znam mojego psa i ponoszę za niego absolutną odpowiedzialność. Spoko jest akurat psem zrównoważonym (no, nie ma jazd typu lęk separacyjny czy inne jaja, bo żeby tak totalnie panowała nad swoimi emocjami, szczególnie radością, to też nie mogę przyznać), przesypia większość dnia, nie szczeka, nie śmierdzi… Jakby jej nie było. Z nieodłącznym psiarstwu brudem typu piach i kłaki rozprawiam się na bieżąco, bo zwyczajnie lubię mieć czysto. Ważne jest, by każda z osób zaaprobowała pomysł posiadania pieseła nie tylko dlatego, że tak jest miło. Dobrze jest też mieć na kim polegać. Czasem chorujemy, czasem tramwaj się zepsuje, czasem coś nam wypadnie – a pies musi wyjść na sikupę/zjeść kolacyjkę/pomiziać się bo przecież cały dzień w domu to nie za fajnie. Sama przeprowadzając się do Krakowa ze Spoko miałam pełną świadomość jak będzie wyglądało moje życie przez kolejne dwa miesiące (miałam studia i staż, przez 3-4 dni w tygodniu nie było mnie w domu po 11 godzin). Miałam szczęście trafić na współlokatorów nie tylko lubiących zwierzaki (wprowadzałam się na miejsce dziewczyny, która miała kotkę), ale też odpowiedzialnych. Przez dwa miesiące wyprowadzali Spoko podczas mojej nieobecności 2-3 razy dziennie. Wierzcie mi, nieocenionym jest wracanie po 10h pracy i zajęć bez stresu, że pies się posiura podczas powitania, bo zwyczajnie nie wytrzyma całodniowego niewychodzenia. To bardzo ważne i szczerze polecam postarać się o dobry układ ze współlokatorami. Ważne jest to także w wielu innych kwestiach, choćby w sprzątaniu (tudzież pogodzeniu się z tym, że nigdy nie będzie 100% czysto), czy wychowaniu psiaka – w końcu trzeba dojść do jakiegoś wspólnego mianownika pt. nie uczymy psa skakać, nie dokarmiamy psa/dokarmiamy, ale tylko do miski, nie przy stole itd. *Nie są to pojęcia tożsame! Ważną sprawą jest zorganizowanie sobie rzeczywistości tak, żeby móc jak najczęściej omijać szerokim łukiem sytuacje typu „jezu, jeszcze pies” – w przeciwnym wypadku szybko dojdziesz do wniosku, że posiadanie psa podczas studiów to głupi pomysł i tyle. Nie znajdziesz tu porady typu „Moje lajfhaki na organizację czasu, po pierwsze załóż notatnik trararara” bo żaden ze mnie Blogier lajfstajlowy. Mam za to jedną radę: ogarnij najpierw psa, potem siebie – parafrazując słowa zakonnicy, która uczyła mnie religii w podstawówce: Jeśli pies jest na pierwszym miejscu, to wszystko inne jest na dobrym miejscu. Ten punkt wiąże się niejako z kolejnym… czyt. ZMĘCZ GO I to nie tylko dlatego, że tak trzeba, ale też dla własnego świętego spokoju. Jeśli macie to pijane szczęście co ja, że jesteście jednocześnie psiarzami i domatorami, to polecam wyprzedzanie psa w jego ewentualnych zachciankach. Wówczas niewiele Was zaskoczy, a także zminimalizujecie wewnętrzne poczucie bycia bardziej wstrętnym mieszczuchem niż kochającym łąkipolailasy psiarzem. U mnie polega to mniej więcej na tym, że na długi spacer idziemy jeszcze przed południem – dzięki temu pies nie trąca mnie potem co 3 minuty, nie włazi na klawiaturę, nie posuwa mojej nogi z nudów, nie niszczy rzeczy ani nic w tym stylu. Pies śpi. Bo jest zmęczony. Bo go zmęczyłam. Spacerem. Dziękuję bardzo. Spoko wychodzi codziennie 3-4 razy. Zazwyczaj poranny spacer to szybka sikupa. Potem jest śniadanie, sjesta, najdłuższy spacer, a potem już tylko dwie sikupy, między którymi kolacyjka, paciorek, spać, a rano apiać od nowa. Ostatni spacer odbywa się zaraz przed tym kiedy ja sposobię się do spania (mama by mnie zabiła gdybym wychodziła na styczeń w Krakowie prosto z wanny, więc tego nie robię). Każdy dzień bardziej lub mniej, ale obfituje w atrakcje typu uczenie się nowej sztuczki, walka z kolacją (nie zawsze daję Spoko chrupeczki, czasem chcę żeby się pomęczyła i rzucam od niechcenia siedmiuset gramową szyję z indyka tak, że plastikowa miska aż trzeszczy, i na widok zdziwionej spoczej miny wyjaśniam „jesteś drapieżnikiem, radź se”), czy gryzak typu Ósma Fala Feminizmu (penis wołowy, proszem pamstwa). Często na spacerach albo specjalnie, albo przypadkiem, spotykamy inne psy. Błogosławię te momenty bo Spucz kocha. A ja lubię robić tak, żeby była zadowolonym psem. … wiele ułatwia. Mówiąc normalnego mam na myśli psa, który nie ma jazd typu obgryzanie ścian, lęk separacyjny, wykopywanie dziury w panelach, strącanie doniczek z parapetu itp. Po prostu psa zdrowego psychicznie, w miarę wychowanego. Nie mówię tu, że jak się ma psa z problemami to się nie da. Nie jestem jednak w stanie powiedzieć jak to zrobić, bo mój pies (odpukać) jest w miarę bezproblemowy. Jeśli poważnie podejść do punktu „4”, życie z psem jest naprawdę nietrudne. zwłaszcza ten typu Podłoga-Piach-Sierść. Jestem leniem. Nie lubię sprzątać. A mimo to jeżdżę na odkurzaczu minimum 2 razy dziennie. Pies jest moim obowiązkiem, moją odpowiedzialnością. Ten brud przyniesiony z zewnątrz również. Nie chcę, by moi współlokatorzy odczuwali negatywne aspekty posiadania psa. Tak mam i w sumie to jestem z tego trochę, troszeczkę tak tylko dumna. Reasumując: podejdź poważnie do sprawy mieszkania, współlokatorów i sprzątania. Dbaj o zaspokajanie potrzeb psa – zmęczony albo zajęty memłaniem gryzaka czy konga raczej nie wpadnie na pomysł by przeżuć Twoje buty. I spróbuj w tym szaleństwie znaleźć metodę :)
No. Sami dobrze wiecie (chociaż może nie wiecie), że wstawanie bladym świtem, wprost pod koła styczniowego Krakowa, który w poniedziałkowy poranek ma kształt brudnego tira wypełnionego po brzegi smogiem, do hygge nie należy. Jak do tego trzeba jeszcze wziąć do ręki ciepłą psią kupę i walczyć z własnym błędnikiem, by nie wylądować w niej wcześniej twarzą, to już w ogóle z błogością wspomina się czasy, kiedy pierwsza poranna psia potrzeba mogła zostać załatwiona w ogrodzie, w domu rodzinnym. Do przyjemności również zakwalifikować nie można wchodzenia do domu po całym dniu spędzonym w Wielkim i Nieprzyjaznym z myślą, że pies niewybiegany. Albo zastawania rozszarpanego mieszkania i pieseła na środku pokoju z miną typu „musiałem się bronić, mieszkanie mnie napadło!”. Dlatego mam jedną radę, sto tysięcy razy ważniejszą niż te powyżej: poważnie zastanów się, czy Ci się chce. Czy to już teraz jest ten moment, by mieć psa. Znam ludzi, którym psiarstwo i studiowanie, a nierzadko i praca dorywcza wychodzi świetnie. Ale znam też przykłady ludzi, którzy idealizowali sobie posiadanie psa, brali szczeniaka tylko po to by po paru tygodniach skończył w schronie/szukając nowego domu, bo „jednak nie daję rady”. Nie idźcie tą drogą. Wybaczcie brak zdjęć: niby sesja w pełni a na zdjęcia nie ma czasu (aplauz!) Poniżej dowód. Na sesję, oczywiście.
0 Komentarze
|